Na wojnie mawiają, że ból to Twój przyjaciel bo dzięki niemu wiesz, że jeszcze żyjesz. Podczas biegu w górach ból to wyznacznik trudności trasy? Na obszarze Beskidu Śląskiego znaleźliśmy wiele bólu… Całe szczęście my ten ból KOCHAMY! Było piekielnie trudno, ale zarazem pięknie i z ogromną dawką nauki. Z biegami górskimi dopiero się zaprzyjaźniamy – Łukasz ma na koncie 34 km w Krynicy, a dla Pawła był to kompletny debiut. Do tego dochodził fakt, że zima to nie lato i trzeba się do tego odpowiednio przygotować. Mogło by się wydawać, że 27 km to nic wielkiego, jednak kiedy nałożymy na to sumę +2000/-2000 przewyższeń to okazuje się, że brakuje płaskiego odcinka do biegania 😀
Zanim na start…
Do Bielska-Białej przyjechaliśmy dwa dni przed zawodami, aby się trochę zaaklimatyzować ? W czwartek wieczorem pojechaliśmy na miejsce startu zawodów i przeprowadziliśmy krótki, 7 kilometrowy trening. Był to w pełni akceptowalny manewr przed zawodami. Bez wysiłku, jednak dla pobudzenia organizmu i mięśni. Mniej akceptowalnym posunięciem, było to co zaplanowaliśmy na piątek przed zawodami. Z samego rana wyruszyliśmy w 4-godzinną wycieczkę po górach, docierając na Szyndzielnię oraz Klimczok. Było pięknie i zimowo, ale z perspektywy czasu wiemy, że był to błąd. Nogi dostały na tyle mocno, że odczuliśmy to na biegu. Z jednej strony można powiedzieć, że zachowaliśmy się jak amatorzy, ale z drugiej byliśmy świadomi ryzyka. Chcieliśmy jednak wykorzystać fakt, że jechaliśmy przez pół Polski w góry i trochę czasu w nich spędzić ? Zresztą prawda jest taka, że jechaliśmy na ten bieg bez żadnych konkretnych przygotowań. Żadnych treningów pod góry, do tego Paweł biegający dopiero od kilku miesięcy po kontuzji, a Łukasz kończący sezon tym startem. Chcieliśmy dobrze się bawić i miło spędzić czas i tak właśnie było.
Sprzęt, pogoda
Ponieważ mamy grudzień, na biegu można było spodziewać się w zasadzie każdej pogody. Poprzednie lata pokazały, że możliwość biegania w śniegu po kolana jest całkiem spora, jednak tym razem skończyło się tylko na mrozie i szronie. Prognozowana temperatura na starcie miała wynosić około 8 stopni na minusie i mniej więcej tyle było. Sprawiało nam to pewną trudność w doborze odpowiedniego ubioru. O ile dół w postaci cieplejszych spodni i kompresji na łydki był dość oczywisty, to zastanawialiśmy się nad ilością warstw od pasa w górę. Wiadomo, że przy wysiłku zacznie robić się ciepło i jak tu nie przesadzić. Skończyło się na bieliźnie termo aktywnej i 2 cieńszych bluzach w przypadku Łukasza i grubszej bluzie u Pawła. Na to drużynowa koszulka. Do tego oczywiście czapka, bufka na szyję i rękawiczki.
W plecakach znalazła się obowiązkowa kurtka na wiatr z kapturem (Paweł ubierał na szczytach, gdzie trochę wiało), folia NRC, czołówka, batony, musy owocowe i woda. Zjedliśmy po 2 musy, jednym batonie oraz trochę owoców i ciastek na punkcie odżywczym. Wspomogła nas tam też Cola ?Z powodu mrozu pojawiały się problemy z wodą na trasie, która w małych buteleczkach potrafiła zamarzać. Podobnie zresztą Cola przelana na wspomnianym punkcie. Nie korzystaliśmy z kijków, bo nigdy nie mieliśmy z tym do czynienia, jednak wielu biegaczy je posiadało. Na koniec warto powiedzieć o butach.
Na zawody jechaliśmy przetestować nowe (dla nas) modele Salomona – Sense Ride GTX Invisible FIT oraz Speedcross 4 GTX S/Race LTD. Nie będziemy wchodzić tu w szczegóły (zrobimy to w osobnej recenzji), ale ogólnie spisały się bardzo dobrze i obaj jesteśmy zadowoleni. Świetnie trzymały się kamienistej i zmrożonej trasy. Zresztą nadal trwa konkurs, gdzie można wygrać takie buty, więc sami możecie je sprawdzić przy odrobinie szczęścia ?
Trasa
Skoro mowa już o trasie to podłoże oprócz kamieni i zmrożonej ziemi, było pokryte często grubą warstwą liści. Stwarzało to spore zagrożenie, ponieważ nigdy nie wiesz co pod tymi liśćmi leży i jak Twoja noga wyląduje. Na szczęście obyło się bez wypadków i co najważniejsze kontuzji.
Jeśli by przejść do profilu trasy to tu zaczynają się prawdziwe schody ? Pięć morderczych podejść i wcale nie łatwiejszych zbiegów. Pierwsza wspinaczka pod Szyndzielnię była dość długa i ciężka, ale po pierwsze był to początek wyścigu, a po drugie znaliśmy już to z wycieczki dzień wcześniej.
Zerknijcie jak ona wyglądała 😀
Następnie długim i kamienistym zbiegiem udaliśmy się do podnóża góry, tylko po to, aby wrócić pod Szyndzielnię, tym razem trasą kolejki linowej. Kiedy zobaczyliśmy co nas czeka, w głowie zaświeciła się po raz pierwszy czerwona lampka. Oho… będzie ostro. Przed nami było podejście, które ciągnęło się setki metrów i kończyło niemal pionową ścianą 😛 Właśnie na tym podejściu Paweł zapytał Łukasza:
Znasz kogoś kto jednocześnie debiutował w biegach górskich i kończył karierę? Nie? To już znasz…
Na szczęście teraz już wiemy, że końca tej kariery nie będzie, a apetyt tylko urósł i w głowie już tylko kolejny bieg górski ?
Bardziej doświadczeni koledzy pocieszyli nas, że to nie jest najtrudniejsze wejście na tym wyścigu. Tak też było. Było długie, ale nie najtrudniejsze. To nastąpiło trochę później jako czwarte z kolei – na przełęcz Pod Przykrą. Mięśnie się paliły, a my krok po kroczku z wieloma przerwami parliśmy na przód. Wcześniej, po trzecim podejściu pod Stołów, znaleźliśmy się w „krainie zimy” ? Nisko zawieszone ciemne chmury, oszronione drzewa i drogi oraz brak ludzi na trasie (z przodu nam odskoczyli, za nami nie nadążali) sprawiły, że był to najpiękniejszy etap wyścigu.
Przy zbiegu spod Przykrej pojawił się pierwszy i jedyny problem mięśniowy u Pawła. Zebrały się czarne myśli i obawy o możliwości nieukończenia biegu. Musieliśmy zwolnić, co okazało się doskonałym rozwiązaniem. Mięśnie się przestały buntować, a Paweł się rozluźnił i wróciliśmy do równego tempa. Do mety było już blisko, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że czeka nas jeszcze jedno zabójcze podejście. Na takim zmęczeniu, zdobycie Palenicy było naprawdę wielkim wyzwaniem. Brakowało już sił, a mięśnie wołały o przerwę, ale koniec końców udało się wbić na szczyt. Potem stromy zbieg i ostatnie kilometry asfaltem na linię mety. Nie udało się złamać 4h, ale nie szkodzi. Czas 4h 16 min dał nam 64 i 65 miejsce. Jak na brak przygotowań to całkiem dobry wynik.
Na koniec trzeba powiedzieć, że trasa była dobrze oznaczona. Wiszące czerwone taśmy prowadziły biegaczy jak za rączkę. Chociaż byliśmy świadkami, kiedy liderka biegu wśród kobiet, biegła dodatkową pętlę w okolicach góry Stołów bo nie zauważyła oznaczeń. Wydaje się jednak, że to jej błąd, a nie organizatorów.
Góry uzależniają, tak jak bieganie.
Teraz chwilę roztrenowania, ale w głowach już mamy Bieg Rzeźnika i cały okres przygotowań ?
0 komentarzy